B.A.P - relacja z koncertu
Hej. Z tej strony Shandie. W zasadzie to jestem tutaj już
od jakiegoś czasu i działałam po cichu jako edytor i… desinger? Sama nie wiem,
jak to dokładnie nazwać. Mniejsza, ten post jest moim pierwszym na Fabryce
Ryżu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Dla leniwych – jeśli chcecie przejść
bezpośrednio do występów, polecam zacząć czytać od dziewiątego akapitu.
Zacznijmy od tego, że był to mój pierwszy k-popowy koncert.
Bardzo się przed nim stresowałam, ponieważ aby dostać się do Progresji, w
której miał on miejsce, trzeba było przejść przez trzy numerkowania… Słyszałam,
że nie jest to do końca najprzyjemniejsza rzecz, naczytałam się o tym niemało i
w sumie, to mnie przerażało w największym stopniu.
Do Warszawy przyjechałam czwartego maja, po południu, prosto
z Wrocławia, w ramach majówki. Przez dwa dni zwiedzałam stolicę razem z mamą,
przeszłyśmy ponad 40 km. W piątek wieczorem postanowiłyśmy udać się pod
Progresję, byłam bardzo ciekawa, jak wygląda z zewnątrz, w jakiej okolicy leży,
a co najważniejsze – ile fanów się już tam znajduje. Około 22, naliczyłam tam
ponad 50 osób, wszyscy pozawijani w kocyki niczym naleśniczki, niektórzy
próbowali zasnąć, inni spędzali czas w wesołym towarzystwie. Wszystko było
super, aczkolwiek… budynek Progresji, a na niej reklamy armatury, mebli i USG...,
gdyby nie noclegowicze, prawdopodobnie nie kapnęłabym się, że odbędzie się tam
jakakolwiek impreza. Okej, sytuacja ogarnięta, wracamy do hotelu. Pierwsza w
nocy, z wielkim trudem, przez wszystkie emocje, zasypiam.
Czwarta rano, pobudka. Zbieramy się z mamą na pierwsze
numerkowanie. Tak, byłam z mamą na koncercie. Lepiej brzmi to, że chciałam ją
przekonać do tego, że k-pop nie jest taki zły, ale prawda była taka, że mam
tylko piętnaście lat i nie miałam z kim pojechać. I w sumie, udało mi się, po
całej imprezie stwierdziła, że „fajnie” było się tak odmłodzić i posłuchać innej
muzyki. Najbardziej w pamięci zapadło jej „Wake me up” – wcale się nie dziwię.
Piąta trzydzieści, ponad 200 a nawet 300 osób pod
Progresją. Skan całej sytuacji, jeśli dobrze pójdzie, to może uda nam się
zdobyć numerek do 200. Wychodzi dziewczyna z karteczką VIP EE, parę metrów obok jej koleżanka z VIP, przy samym parkingu FUN&BASIC.
Łapię mamę za rękę i biegniemy do kolejki. Podchodzi pani z megafonem i
oświadcza, że osoby bez numerka muszą się udać na koniec. No, ale halo,
przecież to pierwsze numerkowanie, prawda? Niespodzianka, w nocy odbyło się
nieoficjalne, które zostało uhonorowane przez organizatorów. Cóż, mówi się
trudno, idziemy na koniec. Przed nami dwie dziewczyny, brunetka z okularach i
blondynka. Moje towarzystwo na to, i kolejne dwa numerkowania. Ale o nich
wspomnę jeszcze później. Po godzinie siódmej opuściłyśmy Fort Wolę z numerkami
197 oraz 198. Idziemy na dalsze zwiedzanie.
Trzynasta, pod klubem tłum. Z opóźnieniem wychodzi niziutka
blondynka, która prosi wszystkich o ustawienie się w jedną kolejkę. Najpierw
vipy, za nimi generale, czyli osoby z biletami fun&basic. Muszę przyznać,
że słabo jej się to udało. Tłum próbowały pomóc jej ogarnąć jakieś dziewczyny,
nie chcę nikogo pominąć, ale pamiętam między innymi jedną w różowych, krótkich włosach
i jej koleżankę w czerwonych z okularami na nosie, które bardzo często skupiały
moją uwagę na sobie. Kolejka zawinęła się, aż na tylną część budynku i przez
dobrą godzinę nie ruszała. No dobra, lekko przesadziłam, kilka razy cofaliśmy
się do tyłu. Po jakimś czasie, widzę początek kolejki. Przy niej stoją dwie
panie, które po prostu przeliczają osoby. Ludzie przechodzili obok nich… i
tyle.
Piętnasta trzydzieści, siedzimy z mamą na krawężniku,
obserwujemy zbliżające się, wręcz czarne chmury. Dostaję wiadomość na grupie
B.A.P od dziewczyny, z którą wcześniej już pisałam. Jej kolega macha randomowo,
znajdujemy ich przy galerii widmo (niby otwarta, ale żaden sklep nie był
otwarty, pełno w niej tylko k-poperów i kolejki do toalety), decydujemy się tam
podejść. Witamy się, siadamy obok i rozmawiamy, czekając na flashmob i wypatrując
B.A.P, którzy mieli przywitać się z fanami na balkonie i obejrzeć przygotowany
taniec przez fanów. Po szesnastej, nagle słyszymy piski i wrzaski, wychodzi
mężczyzna w żółtej bluzce i czarnej czapce, macha do nas. Szkoda tylko, że to
ochroniarz, a za nim jego koledzy, mający z nas niezły ubaw. Ale… chwilę po
tym, biała bluzka, wysportowany mężczyzna, ciemne włosy i loczki niczym baranek
Shaun… BANG JONGGUK NA HORYZONCIE, A ZA NIM RESZTA B.A.P!
Krzyczałam
przez chwilę, serce zaczęło mi mocniej bić. Widziałam po raz pierwszy koreański
zespół, znajdujący się zaledwie kilkanaście metrów ode mnie. Podziwiali
flashmob, niestety bardzo krótko. Jedyną osobą, która została do końca był
Youngjae.
Siedemnasta, powiadomienie z facebooka – Zmiana czasu wydarzenia na 20:00-22:00.
Czyżby na koncert przyszło za dużo ludzi? Naprawdę, dawno nie widziałam takiego
tłoku. Zaczynamy ustawiać się w kolejkę na ostatnie numerkowanie, wszystko wyglądało
tak samo jak o 17, tyle że dłużej. Staliśmy za budynkiem, zupełnie nie wiedząc
co dzieje się na frontach. Kiedy wyszliśmy zza zakrętu, okazało się, że to nie
jest numerkowanie, a już wpuszczanie do klubu. Nogi nam odpadały, ale
przynajmniej miło spędzałam czas z wcześniej wymienionymi dziewczynami. B i M,
dziękuję wam bardzo!
W końcu zbliżamy się do drzwi, przed którymi leżało masę
picia i jedzenia, których nie można było wnieść do środka. Smutno to wyglądało,
cóż. Ochroniarze przeszukiwali każdemu torby, plecaki. Dziewiętnasta, wchodzimy
do środka. Stałyśmy początkowo jakoś cztery rzędy za barierkami, widoczność
była całkiem niezła. Od przodu docierały do nas co jakiś czas butelki z wodą,
B.A.P nawet się jeszcze nie pojawili, a już było tak strasznie gorąco…
19:50, światła, muzyka, akcja! Nad sceną zawitał B.Shoo,
który rozruszał całe towarzystwo między innymi z I like to move it. Rozbawieni, w świetnym nastroju wciąż oczekujemy
B.A.P. I w końcu, pojawiają się, serce o mało mi nie staje. Chciałabym
opowiedzieć wam swoje uczucia o każdej piosence, kawałek po kawałku, ale przez
te wszystkie emocje, nie pamiętam dokładnie wszystkiego. Jedną z pierwszych
była Hurricane, potem chyba Warrior i That’s my jam, oczywiście między nimi były jeszcze inne. Lighsticki
rozświetlały Progresję tworząc przepiękny efekt, z czego byłam dumna. Potem chłopcy
przywitali się. Najbardziej w pamięci zostało mi, przezabawne, bardzo polskie Siemano jestem Zelo. Kolejne kilka
piosenek i B.A.P showtime. Youngjae, który wcielił się w rolę prowadzącego
popijając żubra, wybrał spośród fanek dziewczynę w białej, kwiatowej sukience.
Zaprosił ją na scenę i zadał kilka pytań. I teraz muszę powiedzieć o bardzo
niefajnej rzeczy, w zasadzie podkreślam, że nie jestem tego pewna w stu
procentach, ale przy podajże czwartym pytaniu, dziewczyna powiedziała, że nie
rozumie. Kochani, wybraliśmy się na koncert koreańskiego bandu, chłopcy mówili
po koreańsku, a na koncercie mięliśmy tylko angielskiego tłumacza. Dwudziesty
pierwszy wiek, bardzo niefajnie. Nie ukrywam, że byłam lekko zdziwiona całym
zdarzeniem. Przejdźmy dalej, kolejne piosenki, solówki Jongupa, Daehyuna, Zelo
śpiewający po angielsku i zabawa Jongguka z B.Shoo. Taniec do I guess I need U
to jedna z moich ulubionych części. Potem Skydive, One Shot przy których
zdarłam sobie gardło. W tym momencie przypomniało mi się, że nagle ogarnęłam,
że stoję o wiele dalej niż na początku. Co chwilę ktoś przepychał się do
przodu. Nie mam siły tego komentować, tym bardziej, iż obok mnie stały osoby z
numerkami 600+ (dobrze, że nie 500+, hehe). Chłopcy wystąpili pod koniec m.in.
z Be happy, Carnival, Feel So Good. Podczas nich, wystrzeliwali koszulki, a
Himchan ze swoim szyderczym uśmieszkiem ładował w nas pistoletem z wodą,
szkoda, że do mojego rzędu woda już nie docierała, było dosłownie tak jak
powiedzieli B.A.P – jak w saunie. Kiedy już się pożegnali i zeszli ze sceny,
rozniosło się tupanie i okrzyki „Bi-Ej-Pi” i po kilku minutach… wrócili na
scenę! Nie wiem, czy było to planowane, ale wyglądało na piękny bis, bo mimo
wszystko, koncert trwał dłużej, niż przewidywano. Kiedy faktycznie już się zakończył,
basic, w tym ja musieli opuścić salę. Wiedziałam, że na nic takiego
prawdopodobnie się już nie załapię, więc w pośpiechu z mamą opuściłyśmy
Progresję. Przywitała nas burzowa ulewa, jednak jakoś strasznie mi nie przeszkadzała
– po takim gorącu, jaki tam przeszłam, czułam się jak na zbawieniu. Nie mając
parasola pobiegłyśmy na przystanek, gdzie ponownie spotkałam koleżankę M i jej
kolegę spod galerii. Podzieliliśmy się wrażeniami po koncercie, po czym
rozstaliśmy się, odjeżdżając różnymi tramwajami.
Napisałam chyba najważniejsze rzeczy, które najbardziej
zapadły mi w pamięci. Po powrocie do hotelu, miałam stopy o przynajmniej dwa
rozmiary większe, byłam przemoczona do suchej nitki, ale uśmiech nie schodził
mi z twarzy. Mimo kilku nieprzyjemności, przepychanek i zasłaniających
widoczność bannerów, B.A.P i ich świetny kontakt z fanami wynagrodzili mi
wszystko. Było warto się tam pojawić, zazdroszczę w szczególności vipom,
których spotykały zaszczyty patrzenia wprost na członków z minimalnej
odległości.
Na
Youtubie pojawiło się też kilka relacji z koncertu, w internecie krąży wiele
zdjęć. Polecam te z żubrem, wyglądają naprawdę… Ah, sami oceńcie!
Dziękuję,
że wytrwaliście do końca,
dobranoc.
Brak komentarzy: